- To jest napad - spokojnym tonem oznajmił Johny. - A to torba - kontynuował. - Teraz proszę płynnym ruchem wypełnić ją po same brzegi, w tym przypadku suwaki, szmalem, dziecinko. Spełniając mą prośbę od początku do końca zapewniasz sobie nietykalność, spokojny powrót do domu i zjedzenie obiadu z rodziną, jak gdyby nigdy nic. W razie przeciwnym, może nastąpić coś, czego nawet Jean Claude by nie zdzierżył. Ostrzegam. Czy to jasne? Z resztą mogłaby pani sama coś powiedzieć, bo nawijam już dobre pięć minuy i kończy mi się zasób wyrażeń na tę okoliczność. -...-. - No nie, tak ni ebędziemy rozmawiać, że ja mówię cały czas a pani milczy. To naweet niegrzecznie. Pani nie może być niegrzeczna, nawet gdyby pani chciała, takie są wymogi stanowiska, które pani zajmuje. Pierwsze przykazanie kasjerki: być uprzejmym, grzecznym, miłym. Drugie: spełniać wszelkie prośby szanownych klientów w możliwie jak najszybszym czasie. Po trzecie... Czy pani myśli, że ja się nie przygotowałem? Dokładnie zapoznałem się z regulaminem, przepisami i innymi, by się tu z nikim nie użerać i jak najszybciej sobie pójść. Tylko z mamoną. A pani tak jakoś zesztywniała... Zupełnie niepotrzebnie. Zapewne chce pani nacisnąć czerwony guzik i tym samym włączyć system alarmowy. Lepiej tego nie robić, zapewniam. Celowo nie wspominałem o tym na początku, by pani bardziej nie stresować. A poza tym zawsze mogła pani zapomnieć o alarmie, czyż nie? Nie takie rzeczy ludzie zapominają w sytuacji stresowej i nerwowej atmosferze. Zostawmy to. Wróćmy jednak do mojej prośby. Niech pani spojrzy na to tak: pani jest w pracy i ja jestem w pracy. Nie utrudniajmy sobie już i tak niełatwego życia, by nie powiedzieć zarobku. Jeśli to pani nie przekonuje, dodam jeszcze, że specjalnie przyszedłem tak rano, by nie narażać przypadkowych przechodniów i nie mniej niespodziewanych klientów. Widzi pani, pomyślałem nawet o tym. Ile ma pani dzieci? Trójkę? Dajmy na to, że dwójkę. Średnio każdy ma dwójkę. Jeśli nawet ma pani więcej, przyjmijmy, że dwójkę. dwoje dzieci - po jednym na rękę, z tym, że jedno na ręku, bo nie umie jeszcze chodzić, a drugie za rękę pani trzyma. Płoche jest jakieś i jak z panią traci kontakt, to od razu płacze. No więc mamy taką sytuację. Pani z bachorami ledwo się rusza i jeszcze stres, że mężuś się spóźnia z wpłatą. Albo że w ogóle czmychnął z całą kasą. Nie zgadza się pani? No może. Ale pospekulujmy i przyjmijmy, że tak jest. Dwa bachory, nerwy ścisk w autobusie i kolejka w banku. I do tego jeszcze jakiś narwaniec, który z pukawką niewiadomego kalibru obrabia bank, czyli panią. Co więcej, może kosić kasę, której pani jeszcze nie ma. Paranoja. Poza tym staruch, który przyszedł założyć konto wnusiowi właśnie ma zawał, bo się przestraszył. Bez namysłu na pomoc spieszy mu lekarz, incognito oczywiście, ale zawsze jak jest napad na bank, jest też lekarz. No więc ten lekarz rzuca się do dziada, a ja, tzn. ten narwaniec strzela, bo nie wie o co chodzi lekarzowi w ganriturze, a nie w kutlu. Jeden trup, tzn. drugi - staruch był pierwszy. Nadąża pani? W tym czasie otłuszczony strażnik dobiega do lady, za którą omdlała z przerażenia i sztywna ze strachu kasjerka, coś zupełnie jak pani, tkwi w niemym bezruchu. Tłuścioch-strażnik naciska guzik i już cała policja w mieście wie o sprawie. Można się wkurzyć. Ogólnie: mało czasu i kilka nie rozwiązanych problemów. Tłuścioch dostaje w bamber, kula wyrywa mu wątrobę, która ląduje na pani czole. Dwa bachory pod pachami i tłusta wątroba na czole, nieźle, co? To nie koniec. Pani myśląc, że zgasło światło puszcza rękę dziecka i szuka na ścianie włącznika, by zapalić swiatło. Bachor traci z panią kontakt i drze się tak jakby przeciągnęli go po tłuczonym szkle. Tego już za dużo. Robi się nerwowo. Ja, tzn. ten narwaniec strzela do dzieciaka i do pani. Dziecko pada,, a pani ma szczęście, bo ten głupek słabo wycelował i trafił w synalka, którego trzymała pani na ręku. W tym momencie nadjeżdża cały zastęp policji, brrygada antyterorystyczna i sztab fachowców. Od pirotechnika, po psychologa, specjalność: zaburzenia seksualne. Bez sensu. Facet nie daje rady, odpala do wszystkich. Jatka straszna. Jeszcze za pół roku będą to pokazywać w wiadomościach. No więc rozumie pani: tego wszystkiego chciałem uniknąć. - Tak, rozumiem. To mówiąc sięgnęła do szuflady, wyjęła magnum 44 i strzeliła Johnemu między brwi.