Table of Contents

1

Hanno, blady z podniecenia, nie mógł prawie nic jeść podczas obiadu; teraz zaś tak był pochłonięty swym dziełem, które, ach, za dwie minuty miało już być skończone, że zapomniał o wszystkim innym. Ten mały, melodyjny utwór był natury raczej harmonicznej aniżeli rytmicznej i szczególny powab leżał w kontraście między prymitywnymi podstawowymi, dziecinnymi środkami muzycznymi a poważnym, namiętnym, niemal wyrafinowanym sposobem, w jaki owe środki były akcentowane i uwydatniane. Ukośnym ruchem głowy pochylającej się ku przodowi podkreślał Hanno znacząco każdy dźwięk przejściowy i siedząc na brzeżku krzesła usiłował za pomocą prawego lub tłumiącego pedału nadać uczuciowością wartość każdemu nowemu akordowi. Istotnie, kiedy mały Jan osiągał efekt — choćby tylko dla siebie samego — to efekt ów był natury raczej uczuciowej aniżeli wrażeniowej. Jakiś zupełnie prosty, harmoniczny pomysł dzięki poważnemu i przeciągłemu akcentowaniu nabierał nagle tajemniczego i kunsztownego znaczenia. I podczas gdy Hanno podnosił brwi, a górną połową ciała wykonywał wznoszący, kołyszący ruch, jakiś akord, nowa harmonia czy wstawka, rozbrzmiewająca naraz głucho, wywierała niezwykle denerwujące i zadziwiające wrażenie… Wreszcie przyszło zakończenie, ukochane zakończenie małego Jana, które swą prymitywną wzniosłością wieńczyło całość utworu. Cichy, czysty jak dzwonek akord e-moll tremolował pianissimo otoczony perlistymi pasażami skrzypcowymi… Wzrastał, potężniał, wzbierał powoli, powoli; w forte podciągnął Hanno dysonujące, prowadzące do głównej tonacji cis i podczas gdy stradivarius falując i dźwięcząc otoczył szumem i owo cis, ze wszystkich sił wzmógł dysonans aż do fortissimo. Wzbraniał sobie rozwiązania, odwlekał je dla siebie samego i dla słuchaczy. Czymże będzie to rozwiązanie, owo oszołamiające i wyzwalające pogrążenie się w H-dur? Szczęściem nieporównanym, zadośćuczynieniem pełnym niesłychanej słodyczy. Uspokojeniem! Błogością! Niebem!… Jeszcze nie… jeszcze nie! Jeszcze jedna chwila wzlotu, opóźnienia napięcia, które musiało być nie do zniesienia, by tym cenniejsze stało się zaspokojenie… Jeszcze jedno ostatnie, ostateczne doznanie tego przenikającego, gwałtownego pragnienia, tego pożądania całej istoty, tego największego, kurczowego napięcia woli, które jednak wzbrania sobie spełnienia i wyzwolenia - wie bowiem: szczęście jest tylko jedną chwilą… Górna połowa ciała Hanna wyprostowała się powoli, oczy rozszerzyły się, zamknięte wargi drgnęły, z urywanym drżeniem wciągał nosem powietrze… a potem nie można już było powściągnąć rozkoszy. Nadeszła, opanowała go i nie opierał jej się dłużej. Mięśnie jego słabły, wyczerpana i omdlała głowa opadła na ramiona, oczy zamknęły się i żałosny, niemal bolesny uśmiech niewypowiedzianej błogości zaigrał na jego ustach; wówczas to, wraz z prawym oraz tłumiącym pedałem, otoczone szeptem, osnute falistym szmerem skrzypcowych biegników, tremolo jego, do którego dołączył teraz basowe pasaże, prześliznęło się w H-dur, podniosło bardzo szybko aż do fortissima, a następnie urwało krótko, burzliwie i bez echa.

(s. 493)

2

Myśl jego była omglona i całkowicie odurzona czymś niewysłowienie nowym, kuszącym i pełnym obietnic, przypominającym pierwszą czarowną tęsknotę miłosną.

(s. 635)

3

Indywidualność!… Ach, to, czym się jest, co się potrafi i posiada, wydaje się biedne, szare, niedostateczne i nudne; ale to, czym się nie jest, czego się nie potrafi i nie posiada, ku temu spogląda się z ową pełną tęsknoty zazdrością, która przeradza się w miłość z obawy, by nie przerodzić się w nienawiść.

(s. 637)